Przejdź do głównej zawartości

Recenzja: "Czarny manuskrypt" - Krzysztof Bochus

Był przecież w małym trzydziestotysięcznym mieście, sercu przaśnej prowincji, gdzie sławetne Kinder, Kuche, Kirche wyznaczało rytm codziennego życia tutejszych mieszczan. A jednocześnie piętrzyły się przed nim mroczne zbrodnie i tajemnice rodem z berlińskiego pitawala. Występni duchowni i płatny seks, przemoc i zepsucie, sadomasochizm i zaszlachtowane zwłoki… Gdzie tu logika, gdzie tu sens?

Kiedy sam autor – Pan Krzysztof Bochus – zwrócił się do mnie z propozycją recenzji jego debiutanckiej książki, nie wahałam się ani chwili i przyjęłam „Czarny manuskrypt” z ogromną przyjemnością oraz nie lada oczekiwaniami, bo nie dość że mamy tu do czynienia ze sprawą kryminalną (a w kryminałach zaczytuję się od lat), to fabuła osadzona jest w latach trzydziestych XX wieku (a historia to mój konik). Zaserwowana mi zatem przez autora mieszanka retro mile połechtała moje czytelnicze smaki, obiecując przednią lekturę. A czy oczekiwania okazały się spójne z rzeczywistością? Niech za całą odpowiedź wystarczy wypowiedziane z pełnym przekonaniem krótkie: TAK!

Kiedy w połowie sierpnia 1930 roku Europa czuje już powoli oddech nazistowskiej ideologii, pomorski Kwidzyn okazuje się mrocznym miejscem, w którym w brutalny sposób mordowani są kapłani lokalnej parafii. Na pierwszej linii poczynań śledczych staje radca kryminalny Christian Abell – wcześniej z powodzeniem urzędujący w Wolnym Mieście Gdańsk, a po rozwodzie osiadły ponownie w rodzinnym mieście. Dociekliwość, nieustępliwość, żelazna logika oraz doskonała orientacja w szczegółach sprawiają, że Abell bardzo szybko dochodzi do wniosku, że wyjątkowa teatralna oprawa każdej ze zbrodni to jedynie zasłona dymna, mająca na celu wywieść organy ścigania na manowce. 

Może i początkowo Abellowi ginie trop, ale eliminując kolejnych podejrzanych ostatecznie swoją uwagę kieruje na proboszcza, który nie tylko z ogromnym zaangażowaniem wypełnia swoją kapłańską posługę, ale i ma zapędy do krzewienia nacjonalistycznych haseł, które w Prusach Wschodnich padają na podatny grunt. Kiedy na jaw wychodzi fakt, że pierwszy z zamordowanych księży analizował średniowieczny manuskrypt, istotny z punktu widzenia krzyżackiej misji oczyszczania ziemi z wrogów wiary, śledztwo nabiera tempa, a sam Abell po raz kolejny cudem uchodzi z życiem przy weryfikacji wszystkich odnóg sprawy. Nic nie robi sobie z faktu, iż jego przełożony próbuje ukrócać jego poczynania, niekiedy szorstkie i bezpardonowe, ale inaczej radca kryminalny znający się na swoim fachu działać nie może, a tym bardziej przejmować się tym, że jego śledztwo zacieśnia się coraz bardziej wokół prominentnych postaci Kwidzyna. Sprawca bądź sprawcy muszą być bowiem ukarani bez względu na swój status społeczny czy pełnioną w lokalnej społeczności rolę.

Bochus stworzył retro kryminał w najlepszym stylu, do którego niewątpliwie przyzwyczaił mnie na przykład Marek Krajewski. Intrygujący główny bohater, plastyczne opisy oddające charakter minionych czasów, społeczne zepsucie wyzierające niemalże z każdego zaułka pomorskiego miasta, historyczny kontekst, nie tylko w odniesieniu do okresu przedwojennego, ale i epoki średniowiecza i okresu świetności Zakonu Krzyżackiego to elementy, które nie pozwalają przejść obok „Czarnego manuskryptu” obojętnie. Mam nadzieję, że autor zdaje sobie sprawę z faktu, że kontynuacja kryminalnych poczynań Abella to po prostu konieczność, bo na jednej powieści z nim w roli głównej skończyć się nie może.

Polecam Wam tę pozycję, ponieważ dzięki niej macie okazję przenieść się do miejsc oraz zdarzeń, które do tej pory nie były zdaje się wykorzystywane w literaturze popularnej. Zdecydowanie nie będziecie się przy tej lekturze nudzić.

Serdecznie dziękuję twórcy za autorski egzemplarz książki oraz za okazane zaufanie.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wywiad: Domi czyta i pyta, czyli Paulina Świst w krzyżowym ogniu pytań

Drodzy zaczytani! Dzisiaj na moim blogu gości jedna z najbardziej tajemniczych pisarek na polskim rynku wydawniczym. Jej kryminalno-erotyczne powieści bardzo przypadły do gustu czytelnikom, chociaż wielu – w tym mnie – wprawiły w pewną konsternację. Bo jak to? Jej debiutancki „Prokurator” to nie 100% kryminał, a erotyk z nutą sensacji? Paulina Świst potrafi zaskakiwać, a jej kryminały prawniczo-policyjne z domieszką pikanterii schodzą z każdym nowym tytułem na pniu. Foto: Paulina Świst Domi: Paulino, serdecznie Ci dziękuję za Twoje pozytywne nastawienie do mojej propozycji wywiadu, która to nadeszła krótko po premierze Twojej najnowszej książki pt. „Sitwa”.  To Twoja piąta powieść, a do tego dorzuciłaś jeszcze w tym roku opowiadanie w antologii „Zabójcze święta”. Paulina: Cześć Domi :* To prawdziwa przyjemność móc z Tobą pogadać, nawet wirtualnie ;) Domi: Jak Ci się zatem pisało taką krótką formę i czym różni się dla Ciebie praca nad opowiadaniem od pracy nad powieścią? 

Akcja #CzytajLegalnieiPozwólLegalnieCzytaćInnym

Drodzy Zaczytani! Aktywnie działam w social mediach związanych z czytaniem i promocją czytelnictwa. Na swoim Instagramie  @domiczytapl  dzielę się z Wami wrażeniami z lektur, polecam książki, pokazuję wycinek swojego prywatnego życia, a także poruszam ważne według mnie kwestie dotyczące literackiego (ale nie tylko ;)) świata. I tak się wczoraj złożyło, że post jednej z moich ulubionych pisarek uruchomił we mnie organiczną potrzebę zaapelowania do wszystkich, którzy czytają i/lub udostępniają nielegalne ebooki czy PDFy książek, a także audiobooki. Niech ten wpis stanowi swoistą bazę wiedzy o możliwościach legalnego czytania, bo w dobie powszechnego dostępu do Internetu, smartfonów i komputerów naprawdę nie trzeba zniżać się do kradzieży cudzej własności intelektualnej, a tym jest udostępnianie w różnych internetowych miejscach plików z książkami elektronicznymi czy dokumentami dźwiękowymi bez zgody autora. Zachowania noszące znamiona przestępstwa należy bezwzględnie piętnować

Multirecenzja cyklu "Mistrz gry" - Joanna Lampka

 "Tylko kłopoty, wyzwania, niebezpieczeństwa i trudne decyzje. Tam, dokąd idę, będzie wyłącznie od górę" - fragment tomu IV "Mistrz gry". Cztery lata temu poznałam pióro Joanny Lampki i nieco nostalgicznie podchodzę do dzisiejszego wpisu, w którym postanowiłam zebrać wszystkie wrażenia z lektury serii fantasy "Mistrz gry" zakończonej tomem o tym samym tytule. "Gwiazda Północy, Gwiazda Południa" okazała się książką moich wakacji AD 2020. Przeczytałam ją jednym tchem, zarywając nockę, bo perypetie dwudziestoczteroletniej oficerki wywiadu i księżniczki Królestwa Żeglarzy w jednej osobie, Aline Sages, tak mnie zafascynowały. Joanna Lampka znana jako "Szwajcarskie Blabliblu" wykreowała niesamowitą żeńską postać oraz towarzyszący jej kobiecy oddział do wojskowych zadań specjalnych. A że autorka wplotła w fabułę wątki fantastyczne (umiejętności programowania umysłów, wyniesione z Klasztoru Shan-Thi) to ich moc idealnie komponuje się z przygodo