Przejdź do głównej zawartości

Recenzja: "I że cię nie opuszczę" - Michelle Richmond

Premiera: 9.05.2018 
Po powrocie Alice z pustyni nie mówiliśmy już o naszych wcześniejszych planach wypisania się z Paktu. Jej pobyt tam był tak intensywny, a nasz związek zdawał się potem tak umocniony, że wszystko to, co nas denerwowało w Pakcie, zaczęło nam się nagle wydawać mniej uciążliwe. Nawet to, w jaki sposób Declan i Diane ją zabrali, nabrało zupełnie innego znaczenia. Kiedy Diane zakładała kajdanki na kostki Alice, Declan powiedział, że to konieczne, i choć nie podzielam jego zdania, widzę teraz, że to doświadczenie rzeczywiście zmieniło Alice – zmieniło nas. Staliśmy się, że tak powiem, bardziej małżeństwem. Nie da się ukryć, że to nas do siebie zbliżyło. Że dzięki temu byliśmy teraz bardziej zakochani. Może nie pogodziliśmy się jeszcze w pełni z Paktem, ale w każdym razie przestaliśmy się mu opierać.

Książka „I że cię nie opuszczę” Michelle Richmond to powieść, która sprawiła mi niemały problem. Zdecydowałam się przyjąć ją do recenzji, ponieważ zaintrygował mnie jej opis, akcentujący pytanie: jak wiele będziesz w stanie zrobić dla małżeństwa. Przyznaję, wyjątkowo zaciekawiła mnie ta kwestia, podobnie jak krzycząca z okładki informacja, że to fenomenalny thriller psychologiczny. Niestety, w moim odbiorze, z fenomenalnym thrillerem książka ta ma niewiele wspólnego. Wykreowana przez autorkę historia bardziej mnie śmieszyła i lekko żenowała, niż wywoływała dreszczyk emocji, o niepokoju nie wspominając. Fabuła jest bliższa powieści SciFi niż gatunkowi, który powinien trzymać czytelnika w napięciu, przykuwać do fotela bądź kanapy z trwogi, co przytrafi się bohaterem dalej. A w tym przypadku tak nie było. Nie powiem, książkę przeczytałam bardzo szybko, jednak motywowały mnie do tego nie frapujące sploty wydarzeń, w które uwikłane zostały główne postacie, ale pytanie: jaki jeszcze absurd zaserwuje mi autorka? Bo że było ich kilka, totalnie mnie nieprzekonujących, to fakt. 

Po pierwsze: młode małżeństwo z San Francisco - Jake i Alice - bez żadnych wątpliwości i chwili zastanowienia, niemalże dzień po ślubie, podpisuje umowę członkostwa w elitarnym Pakcie, mającym na celu umacnianie małżeństw i ukrócanie rozwodów, a właściwie nie dopuszczanie do rozwodów w ogóle (metody jakimi realizuje ten postulat są mocno wątpliwe). Psycholog i terapeuta par oraz prawniczka nie mają jednak żadnych zastrzeżeń do tego przedsięwzięcia; są totalnie zauroczeni ideą wypracowania jeszcze bliższej więzi (a nie znają się od wczoraj, mieszkają razem) i nie kłopoczą się czytaniem umowy ze zrozumieniem. Ot tak, składają na niej podpisy, ignorując bardzo surowe w wielu aspektach zapisy oraz sekciarski wydźwięk dołączonego do niej Podręcznika Paktu. Serio?! Dorośli, wykształceni ludzie dają się złapać jak dzieci w sieć zależności i procedur oceny ich prywatnego, małżeńskiego pożycia? Dobrowolnie poddają się rygorowi, który zagraża nie tylko ich małżeńskiemu szczęściu, ale zdrowiu i życiu? 

Po drugie, im dalej w las, tym ciemniej i kiedy Jake orientuje się (wow! brawo dla niego!), że coś w tym całym Pakcie jest nie tak, bo jego żona zostaje niemalże uprowadzona w kajdankach i jest kilka dni przetrzymywana w ośrodku reedukacyjnym dla niesfornych małżonków, próbuje się z całego ustrojstwa wycofać. Ale jak wiadomo, kiedy nie czyta się umów i tego, co napisane jest drobnym druczkiem, to łatwiej jest w dane przedsięwzięcie wejść niż się z niego wypisać. No i zaczyna się nierówna walka z członkami Paktu, którzy za pomocą urządzeń monitorujących oraz tortur psychicznych i fizycznych wypracowują posłuszeństwo i lojalność wobec swojej organizacji.

Po trzecie, zakończenie… co by tu za dużo nie mówić, skoro cała powieść naszpikowana była wątkami, które są strawne tylko wtedy, kiedy podejdzie się do nich z przymrużeniem oka, a nawet z zamknięciem obu, to dlaczego autorka zdecydowała się na to, na co się zdecydowała? Niechże by już nawet w ostatnich wersach abstrakcja napęczniała do granic możliwości. Ale nie, niech Alice i Jake wrócą jak gdyby nigdy nic do normalności. 

Muszę mimo wszystko przyznać, że książkę tę można nazwać wprawką do psychologii społecznej, ponieważ Richmond na kartach swojej powieści stworzyła laboratoryjne warunki eksperymentu psychologicznego, którego hipoteza brzmi: człowiek jest w stanie zaangażować się we wszystko, co zaspokoi jego potrzebę uznania i akceptacji. Ponadto, autorka ustami swojego głównego bohatera Jake’a (narracja prowadzona jest pierwszoosobowo, zatem brzmiało to bardzo przekonująco) zaserwowała nam garść psychologicznych faktów i sporo trafnych obserwacji, zarówno jeśli chodzi o terapię par, jak i radzenie sobie z nastolatkami z depresją czy rozgoryczeniem wywołanym rozwodem rodziców. 

Ogólnie rzecz biorąc, nie nudziłam się przy lekturze tej książki, mogę nawet powiedzieć, że świetnie się bawiłam, aczkolwiek jestem rozczarowana, że marketingowy zabieg zachwalający ten tytuł jako świetny thriller, okazał się nietrafiony. Ale to już mój problem :) 

Sponsorem mojej przygody z powieścią „I że cię nie opuszczę” było Wydawnictwo „Otwarte”.

Komentarze

  1. Dziękuję - nigdzie nie czytałam tak dobrej recenzji tej książki. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeszcze nie czytałam ale mam w planach. Popracuj troszkę nad stroną graficzną tekstu, dość nie wygodnie się czyta przez zbyt duże odstępy pomiędzy wierszami. Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za tipa! Blogger zwariował i coś się podziało z formatowaniem :(

      Usuń
  3. Teraz mam jeszcze większa ochotę na tę książką, jednak na szczęście już czeka na moim czytniku. Dzisiaj się za nią biorę :)
    Pozdrawiam, Justyna z http://livingbooksx.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Niestety i w dzisiejszych czasach trafia się, że dorośli i wykształceni ludzie dają się złapać w sidła 'sekty' - pozwolę tak sobie to nazwać :) Sama pewnie też po nią sięgnę, ale wszystko w swoim czasie :)

    Pozdrowienia!
    rozchelstanaowca.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się, to nie jest tak rzadkie zjawisko, jak mogłoby się wydawać. Jednak proces przystępowania do sekty u Richmond został skrócony i spłycony, stąd moje poczucie oderwania tej historii od rzeczywistości,

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Akcja #CzytajLegalnieiPozwólLegalnieCzytaćInnym

Drodzy Zaczytani! Aktywnie działam w social mediach związanych z czytaniem i promocją czytelnictwa. Na swoim Instagramie  @domiczytapl  dzielę się z Wami wrażeniami z lektur, polecam książki, pokazuję wycinek swojego prywatnego życia, a także poruszam ważne według mnie kwestie dotyczące literackiego (ale nie tylko ;)) świata. I tak się wczoraj złożyło, że post jednej z moich ulubionych pisarek uruchomił we mnie organiczną potrzebę zaapelowania do wszystkich, którzy czytają i/lub udostępniają nielegalne ebooki czy PDFy książek, a także audiobooki. Niech ten wpis stanowi swoistą bazę wiedzy o możliwościach legalnego czytania, bo w dobie powszechnego dostępu do Internetu, smartfonów i komputerów naprawdę nie trzeba zniżać się do kradzieży cudzej własności intelektualnej, a tym jest udostępnianie w różnych internetowych miejscach plików z książkami elektronicznymi czy dokumentami dźwiękowymi bez zgody autora. Zachowania noszące znamiona przestępstwa należy bezwzględnie piętnować

Wywiad: Domi czyta i pyta, czyli Paulina Świst w krzyżowym ogniu pytań

Drodzy zaczytani! Dzisiaj na moim blogu gości jedna z najbardziej tajemniczych pisarek na polskim rynku wydawniczym. Jej kryminalno-erotyczne powieści bardzo przypadły do gustu czytelnikom, chociaż wielu – w tym mnie – wprawiły w pewną konsternację. Bo jak to? Jej debiutancki „Prokurator” to nie 100% kryminał, a erotyk z nutą sensacji? Paulina Świst potrafi zaskakiwać, a jej kryminały prawniczo-policyjne z domieszką pikanterii schodzą z każdym nowym tytułem na pniu. Foto: Paulina Świst Domi: Paulino, serdecznie Ci dziękuję za Twoje pozytywne nastawienie do mojej propozycji wywiadu, która to nadeszła krótko po premierze Twojej najnowszej książki pt. „Sitwa”.  To Twoja piąta powieść, a do tego dorzuciłaś jeszcze w tym roku opowiadanie w antologii „Zabójcze święta”. Paulina: Cześć Domi :* To prawdziwa przyjemność móc z Tobą pogadać, nawet wirtualnie ;) Domi: Jak Ci się zatem pisało taką krótką formę i czym różni się dla Ciebie praca nad opowiadaniem od pracy nad powieścią? 

Multirecenzja cyklu "Mistrz gry" - Joanna Lampka

 "Tylko kłopoty, wyzwania, niebezpieczeństwa i trudne decyzje. Tam, dokąd idę, będzie wyłącznie od górę" - fragment tomu IV "Mistrz gry". Cztery lata temu poznałam pióro Joanny Lampki i nieco nostalgicznie podchodzę do dzisiejszego wpisu, w którym postanowiłam zebrać wszystkie wrażenia z lektury serii fantasy "Mistrz gry" zakończonej tomem o tym samym tytule. "Gwiazda Północy, Gwiazda Południa" okazała się książką moich wakacji AD 2020. Przeczytałam ją jednym tchem, zarywając nockę, bo perypetie dwudziestoczteroletniej oficerki wywiadu i księżniczki Królestwa Żeglarzy w jednej osobie, Aline Sages, tak mnie zafascynowały. Joanna Lampka znana jako "Szwajcarskie Blabliblu" wykreowała niesamowitą żeńską postać oraz towarzyszący jej kobiecy oddział do wojskowych zadań specjalnych. A że autorka wplotła w fabułę wątki fantastyczne (umiejętności programowania umysłów, wyniesione z Klasztoru Shan-Thi) to ich moc idealnie komponuje się z przygodo