Przejdź do głównej zawartości

Recenzja: "Historia Adeli" - Magdalena Knedler

(…) można powiedzieć, że ta filiżanka uosabiała jej życie. Pęknięte na pół. Przed i po. Dwa idealne, regularne odłamki, którym nie można zarzucić nic ponad to, że nie stanowią całości. I które dzieli jedno zdarzenie.

Premiera: 25.10.2017

Mówią, że co nas nie zabije, to nas wzmocni. Tak mówią… Ale jak wzmacniać ma człowieka coś, co doprowadza do rozpadu świata, w którym dotąd żył? Jeśli wzmocnienie ma polegać na wypracowaniu mechanizmów radzenia sobie z wszechogarniającym smutkiem i poczuciem winy, to ja za taki proceder dziękuję i wolę uznać, że człowiek ma w sobie raczej siłę przystosowania się do danej sytuacji, ale niekoniecznie do łatwego pogodzenia się z nią.

Trzydziestoczteroletnia Adela Henert – główna bohaterka obyczajowej powieści Magdaleny Knedler pt. „Historia Adeli” – wyznaje według mnie podobną życiową filozofię i stara się zaadaptować do nowych warunków po utracie w tragicznych okolicznościach ukochanego małżonka. Wydarzenie to stanowi wyrwę w jej życiu, które jawi się niczym pęknięta na pół filiżanka, o której mowa jest w cytowanym na początku niniejszej recenzji fragmencie powieści. Adela z pełną premedytacją porzuca słoneczne, włoskie wybrzeże i zimową porą wraca do rodzinnego Wrocławia, w którym nikt na nią czeka, ponieważ kiedy lata temu postanowiła podążać własną ścieżką, jej wybór okazał się nieakceptowalny dla jej rodziców. Kobieta rozpoczyna kolejny rozdział swojego życia, który można by zatytułować „po stracie”, od wynajmu mieszkania oraz podjęcia pracy. Obie te aktywności wprowadzają do jej otoczenia nowe osoby, które już niedługo okażą się dla niej kluczowe. 

Nie chcę zbyt wiele mówić o fabule oraz kompozycji „Historii Adeli”, bo o ich kunszcie musicie przekonać się sami, natomiast gwarantuję wam, że tym razem autorka przedstawia zawoalowaną, romantyczno-tragiczną historię relacji międzyludzkich, pełną metafor, trafnych cytatów niemalże na każdej stronie i środków wyrazu, od których puchnie serce – puchnie ze szczęścia, że jego właściciel lub właścicielka może czytać te jakże mądre słowa! Wydarzenia przeszłe krzyżują się w idealnych proporcjach z teraźniejszymi, ukazując jednoznacznie siłę konsekwencji wynikających z raz podjętych pod wpływem uporu czy rozgoryczenia decyzji. 

Nić opowieści tkanej przez Knedler jest subtelna niczym pajęcza sieć, skrząca się w promieniach słonecznych po deszczowym poranku. Jedna z czytelniczek bardzo trafnie określiła jej styl jako elegancki i ja się pod tym epitetem absolutnie podpisuję, ponieważ kunszt słowa tej wrocławskiej pisarki wprowadza literaturę popularną i jakby nie było rozrywkową, na nowy poziom. 

Co więcej, w prozie Knedler każdorazowo znaleźć można hołd oddany olimpijskim muzom, znanym z greckiej mitologii. Nie inaczej jest w „Historii Adeli”, w której znaczącą rolę odgrywa:
- muzyka - Polihymnia powinna czuć się ukontentowana jazzowymi brzmieniami, nadającymi powieści niepowtarzalnego charakteru, 
- taniec - Terpsychora zapewne doceni talent taneczny Daniela Raczyńskiego, którym to zarazi niepostrzeżenie główną bohaterkę, 
- film - rola dziesiątej, bezimiennej muzy jest w tej książce nie do przecenienia, 
- literatura - Kalliope pod rękę z Erato z pewnością zaaprobowałyby wprowadzone w fabule wątki korespondencji miłosnej, wymienianej przez parę drugoplanowych bohaterów pod postacią stron z różnorodnych dzieł.

Znalazło się w tej książce również miejsce dla sztuki, jaką jest malarstwo, co bezapelacyjnie dopełnia walorów edukacyjnych, płynących w nienachalny i bardzo przekonujący sposób z tego tytułu, łączącego w sobie nuty rozrywki i erudycyjnej przygody.

Mając za sobą lekturę niemal wszystkich książek, które wyszły „spod pióra” Magdaleny Knedler, z pełnym przekonaniem uznaję „Historię Adeli” za najlepszą powieść w jej dorobku, a już na pewno za najlepszą polską książkę roku 2017.

Bardzo dziękuję Wydawnictwu „Novae Res” za egzemplarz recenzencki oraz gratuluję decyzji o wydaniu „Historii Adeli” w gustownej, twardej oprawie z przyciągającą oko swoją ascetycznością okładką.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Recenzja: "Wrony" - Petra Dvorakova w tłumaczeniu Mirka Śmigielskiego

 Premiera: 23.11.2020 "- To jak? Co zrobisz z Baśką? - Sama to z nią załatw - zbywa mnie. - Ja? Znowu ja! Dlaczego ciągle wszystko muszę załatwiać ja?! A ty sobie tu siądziesz i nie masz żadnych problemów. - K...wa, nie wkurzaj mnie - krzyczy na mnie, jakbym to ja zrobiła coś złego. A przecież chcę tylko, żeby on też trochę wychowywał tę dziewczynę. - To załatw to z Bachą! - upieram się przy swoim i ciskam morką ścierkę do naczyń na blat. Wacław wybiega z kuchni. Słyszę, jak leci do łazienki. Otwiera drzwi. Bacha znów podstawiła za nie kosz na pranie. Potem rozlega się już tylko straszny krzyk" - fragment powieści. Żadne dziecko nie powinno bać się swojego rodzica. Żadne! Patrzyć na rodzica oczami pełnymi bezbrzeżnego strachu, a co gorsza poczucia winy, że znowu zawiodło, że znowu nie słuchało. Że znowu po prostu było… dzieckiem. Główna bohaterka „Wron” Basia to mały kolorowy ptaszek, obdarzony talentem malarskim, który nie ma najmniejszych problemów z nauką, ale jednocześnie...

Domi czyta i pisze niczym Jaskier

 16 grudnia 2021 roku Geralt z Rivii - bohater serii "Wiedźmin" stworzonej przez Andrzeja Sapkowskiego - obchodził 35 urodziny. Bo to właśnie 16 grudnia 1986 roku na łamach czasopisma "Fantastyka" ukazało się pierwsze opowiadanie z wiedźminem w roli głównej. Aby uczcić ten jubileusz, a także uświetnić premierę drugiego sezonu serialu "Wiedźmin" na Netflix, między innymi portal lubimyczytać.pl zorganizował konkurs, w którym do wygrania był specjalny numer miesięcznika "Nowa fantastyka", w całości poświęcony poświęcony wiedźmińskim sprawom. Konkurs polegał na wcieleniu się w rolę barda Jaskra i stworzeniu pieśni o wiedźminie. I tak się składa, że w tym przedsięwzięciu wzięłam udział i napisałam co następuje: Wiedźminie nasz, o Wiedźminie nasz Mieczem swym kikimory i ghule strasz Zobacz tam za rogiem Płonie Sodden A ty masz tę moc By w ciemną noc Odegnać przeznaczenia ogień. Śpiewajmy więc, na Geralta cześć By zawsze był w pobliżu Zawalczy...

Recenzja: “Topiel” Jakub Ćwiek

Mam swoje wydanie, zakupem którego wsparłam tegorocznych powodzian w Głuchołazach.  A tak napisałam o “Topieli” w 2020 roku na portalu Goodreads:  “Topiel” przeniosła mnie w czasy, które doskonale pamiętam. 1997 rok również w moich Katowicach  przyniósł wielkie opady, a zalany Wojewódzki Park Kultury i Wypoczynku zwany Chorzowskim (dzisiaj Śląski) mam gdzieś uwieczniony na zdjęciu zrobionym aparatem Kodak. Były to wakacje pomiędzy moją siódmą a ósmą klasą szkoły podstawowej i mimo tragicznych obrazków z Opola czy Wrocławia, oglądanych w telewizji, naprawdę beztroskie.  A o beztrosce nie mogli nawet pomyśleć bohaterowie “Topieli” oraz wszyscy ci, którzy w ratowanie ludzi i dobytku podczas “wielkiej fali” byli zaangażowani realnie. Ja to miałam szczęście. Po latach to doceniam. Za pośrednictwem swojej książki Jakub Ćwiek przywołał wspomnienia, ale i oplótł mnie polskością czasów klęski żywiołowej. Co ciekawe, polskość ta również w jakże nieszablonowym, pandemicznym 202...